
Samarytanie z Markowej
Błogosławiona Rodzina Ulmów patronami województwa podkarpackiego
7 lipca 2025 roku, w rocznicę ślubu Wiktorii i Józefa Ulmów, Kościół katolicki po raz pierwszy obchodził ich liturgiczne wspomnienie. Uroczystość zyskała szczególny wymiar, gdyż tego samego dnia błogosławiona Rodzina Ulmów została oficjalnie ogłoszona patronami województwa podkarpackiego. Wydarzenie to, zainicjowane przez organizacje katolickie i poparte przez władze samorządowe, podkreśla znaczenie wartości reprezentowanych przez Ulmów dla mieszkańców regionu.
„Lecz z tej śmierci… życie tryska!”. O Rodzinie Ulmów
Wiktoria i Józef Ulmowie oraz ich siedmioro dzieci byli jedną z wielu polskich rodzin, które w czasie II wojny światowej zdecydowali się ukrywać osoby pochodzenia żydowskiego. Tę decyzję przypłacili życiem. Przyjrzyjmy się ich historii i jej znaczeniu dzisiaj.
Pamiętam, jak kilka lat temu oglądałam zdjęcia zniszczonej przez pożar katedry Notre-Dame w Paryżu. Jedno z nich bardzo mnie poruszyło.
Oto główna nawa katedry, pogorzelisko, a w centrum tego zdjęcia duży, złoty krzyż, górujący nad pogorzeliskiem. Jakby wyrastający z tego pełnego zniszczenia miejsca. Nietknięty. Piękny. To zdjęcie porusza mnie do dziś. Chrystus Ukrzyżowany jest Zwycięzcą. I choćby po ludzku nastąpiła katastrofa, to Jego krzyż jest znakiem zwycięstwa. Myślę, że ten obraz, który utkwił mi w pamięci, może być ilustracją do historii Sług Bożych Rodziny Ulmów. Po ludzku przegrani, a ich śmierć – bezsensowna, bo przecież mogli jej uniknąć. Bo przecież ani nie uratowali ukrywanych Żydów, ani siebie. A jednak tę zniszczoną ziemię ich życia pieczętuje zwycięski krzyż. Ich śmierć nie była bezsensowna, bo była świadectwem konsekwentnej wiary i miłości do Chrystusa. Ich śmierć zjednoczona z Jego śmiercią stała się dla innych znakiem. Teraz oni, Słudzy Boży, dalej świadczą o Nim i pociągają ku Niemu. Stają się znakiem sprzeciwu wobec głosów uderzających w rodzinę i świętość życia. Są pięknym przykładem miłości, która usuwa lęk.
Zacznijmy jednak od początku. Kim byli i czym zasłużyli sobie na to, aby nosić tytuł Czcigodnych Sług Bożych, a niedługo – Błogosławionych?
Wiktoria, Józef Ulmowie i ich siedmioro dzieci byli jedną z wielu polskich rodzin, które w czasie II wojny światowej zdecydowali się ukrywać osoby pochodzenia żydowskiego. Tę decyzję przypłacili życiem. Ich historia stała się symbolem bohaterstwa i poświęcenia wielu Polaków, którzy postąpili w podobny sposób. Co nimi kierowało? Jak to się stało, że właśnie ta zwyczajna rodzina będzie wyniesiona na ołtarze?
Zwyczajne życie
Wiktoria i Józef pobrali się w 1935 roku. Ona – zaangażowana społecznie i uzdolniona (grała w teatrze wiejskim i uczęszczała na kursy organizowane przez Uniwersytet Ludowy w Gaci), działała w Kole Młodzieży Katolickiej. On – 12 lat starszy od Wiktorii, człowiek szerokich horyzontów – ukończył szkołę rolniczą, zajmował się ogrodnictwem, pszczelarstwem, hodowlą jedwabników, był konstruktorem (umiał zbudować maszynę introligatorską, a nawet przydomową elektrownię wiatrową, dzięki której jako pierwszy we wsi miał w domu światło). Działał na rzecz lokalnej społeczności. Pasjonował się także fotografią, dokumentując życie wsi oraz swojej rodziny.
Wiktoria i Józef byli otwarci na dar nowego życia i w krótkim czasie ich małżeństwo zaowocowało gromadką dzieci. W 1936 r. urodził się Stanisław, a następnie: Barbara (1937 r.), Władysław (1938 r.), Franciszek (1940 r.), Antoni (1941 r.) i Maria (1942 r.). Ostatnie dziecko miało urodzić się wiosną 1944 r.
Ulmowie mieszkali na obrzeżach wsi Markowa, a ich dom był znany w okolicy. Oboje działali w kółkach parafialnych. Byli życzliwi wobec innych i gotowi do pomocy. W ich życiu ważne miejsce zajmowała wiara. To z niej czerpali inspirację i siłę, by kierować się wobec innych miłosierną miłością. Świadectwem tego są podkreślenia odnalezione w osobistym egzemplarzu Pisma Świętego Józefa Ulmy. Na czerwono zaznaczył w nim sformułowania: „miłość Pana Boga i bliźniego” oraz „miłosierny Samarytanin”. Szczególnym świadectwem wiary są jednak ich czyny.
Samarytanie z Markowej
Czasem tak właśnie o nich się mówi. Ich dom, w świecie pogrążonym wojną, stał się miejscem pełnym życia, miejscem służby życiu. Miejscem, w którym objawiła się miłosierna miłość bliźniego na wzór miłości Chrystusa. Wobec prześladowań, jakie dotknęły Żydów, zdecydowali się udzielić pomocy ośmiu osobom pochodzenia żydowskiego. Prawdopodobnie stało się to w grudniu 1943 r. Ukrywani Żydzi byli znajomymi Ulmów sprzed wojny. Warto dodać, że w tym czasie w Markowej dokonano egzekucji dwudziestu kilku Żydów ukrywanych przez mieszkańców. Decyzja o przyjęciu Żydów musiała więc być podjęta przez Ulmów ze świadomością konsekwencji, jakie mogą ich spotkać.
Ponieważ dom Ulmów położony był na uboczu wsi, ukrywani Żydzi prawdopodobnie pomagali Józefowi w pracy. Wszystko działo się w ukryciu. Niestety tajemnica w końcu wyszła na jaw – ktoś doniósł Niemcom o kryjówce Żydów.
Siedemnastu niewinnych
Nad ranem 24 marca 1944 roku pod dom Ulmów zajechała grupa żandarmów i tzw. „granatowych policjantów”. Najpierw zastrzelono kilku śpiących Żydów, następnie odnaleziono pozostałych i ich także zastrzelono. Potem wyprowadzono z domu Wiktorię i Józefa i zastrzelono ich na oczach dzieci. Wreszcie zabito także najmłodszych. W sumie siedemnaście osób. Wśród zabitych znalazło się ośmioro Żydów, Wiktoria, Józef Ulmowie i ich siedmioro dzieci. Siedmioro, ponieważ najmłodszą ofiarą było dziecko nienarodzone – w chwili śmierci Wiktoria była w zaawansowanej ciąży.
„Lecz z tej śmierci życie tryska”
Można zapytać – jaki jest sens takiej śmierci? Czy rozsądnym było ze strony Ulmów przyjmowanie pod swój dach Żydów, skoro groziło to śmiercią gospodarzy, w tym małych dzieci? Czy warto było decydować się na narodziny kolejnych dzieci w sytuacji trwającej wojny? Z ludzkiej perspektywy nie sposób tego zrozumieć. A jednak istnieje inna perspektywa – perspektywa miłości Chrystusa. W jej świetle widać inaczej. Wiktoria i Józef Ulmowie, naśladując Chrystusa, nie wahali się oddawać każdego dnia swojego życia w służbie życiu. Najpierw poprzez macierzyństwo i ojcostwo, przyjmując każde nowe życie jako dar od Boga. Następnie przez ofiarność wobec Żydów, w których widzieli swoich bliźnich i dzieci jednego Boga. W dramatycznych okolicznościach wojny Ulmowie zachowali po prostu swoje człowieczeństwo. Nie poddali się nazistowskiej narracji, która dzieliła ludzkie istnienia na nadludzi i podludzi. Nie zamknęli swojego serca na bliźnich, choć mieli prawo chronić w pierwszej kolejności siebie. Ich serce pozostało szerokie, otwarte i gotowe do pomocy drugiemu człowiekowi. Z ich śmierci przebija więc prawda o wartości i godności każdego ludzkiego istnienia.
„Błogosławieni jesteście…”
Historia Rodziny Ulmów ma dzisiaj swoją kontynuację. Ich śmierć nie była dramatycznym końcem wszystkiego, ale stała się początkiem czegoś większego. W 2003 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny 122 męczenników II wojny światowej, do którego włączono także Ulmów. W 2017 roku za zgodą Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych proces beatyfikacyjny Rodziny Ulmów potoczył się już własnym torem. 17 grudnia 2022 roku papież Franciszek zatwierdził dekret o męczeństwie Rodziny Ulmów, co otworzyło drogę do ich beatyfikacji. Uroczystość wyniesienia Ulmów na ołtarze będzie miała miejsce 10 września 2023 roku w Markowej.
Ulmowie zachowali się heroicznie, bo pomogli potrzebującym, płacąc za to własnym życiem. Można jednak zapytać, czy jest to wystarczający powód, aby nazwać ich męczennikami i ogłosić Błogosławionymi?
Nie do końca. Ponieważ aby wynieść kogoś na ołtarze jako męczennika, trzeba udowodnić, że jego śmierć była poniesiona za wiarę w Chrystusa. Bada się wówczas trzy aspekty okoliczności śmierci takiej osoby. W przypadku Rodziny Ulmów każdy z tych warunków został spełniony.
Po pierwsze, ich śmierć była zadana w sposób gwałtowny i brutalny. Po drugie – osoby, które zabiły Ulmów były motywowane nienawiścią do wiary i Chrystusa. Po trzecie – Ulmowie, przyjmując do siebie Żydów, kierowali się wartościami płynącymi z wiary w Chrystusa. Mieli świadomość poważnego ryzyka, a mimo to okazali bliźniemu miłosierdzie.
W przypadku Rodziny Ulmów te trzy aspekty odnoszą się zarówno do Wiktorii i Józefa, jak i ich siedmiorga dzieci (w tym nienarodzonego). Dzieci wraz z rodzicami przeżywały swoją wiarę i wraz z nimi uczestniczyły w ukrywaniu Żydów. Choć niedojrzałe wiekiem, przejęły od swoich rodziców te same wartości, za które razem z rodzicami poniosły śmierć. Co jednak z dzieckiem nienarodzonym? Ono także jest częścią tej historii. I choć nie zdążyło się narodzić i otrzymać sakramentu Chrztu, można mówić o tzw. chrzcie krwi. Również i to dziecko poniosło męczeństwo, stając się wyznawcą wiary w Chrystusa. Jego beatyfikacja będzie ewenementem w historii Kościoła, ponieważ nigdy wcześniej nie wyniesiono na ołtarze dziecka nienarodzonego. Może właśnie w dzisiejszych czasach, kiedy neguje się człowieczeństwo, godność i niezbywalne prawo do życia nienarodzonej istoty ludzkiej, taki mały Patron jest bardzo potrzebny?
Dziedzictwo
Piękno życia i niewinna śmierć Ulmów upamiętnione zostały także przez instytucje państwowe i międzynarodowe. W 1995 roku Ulmowie zostali uhonorowaniu medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. W 2016 roku w Markowej otwarto Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów. Od 2018 roku w rocznicę śmierci Ulmów, 24 marca, obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Polaków Ratujących Żydów.
Przyglądając się życiu Rodziny Ulmów, warto zadać sobie kilka pytań. Co jestem w stanie poświęcić, by bronić prawdy o godności każdego ludzkiego życia? Czy dbam tylko o siebie, czy jestem w stanie ofiarować się dla drugiego? Czy w moich oczach każdy człowiek ma taką samą wartość? A może wartościuję ludzi ze względu na wiek, stopień rozwoju, narodowość, poglądy…? Jak wygląda dzisiaj moje oddawanie życia – w rodzinie, w Kościele, wśród znajomych? Jaką rolę pełni w moim życiu rodzina?
Jeszcze jedno. Ostatnio utkwiła mi w sercu pewna myśl z kazania. My już przeżyliśmy swoją śmierć – w chwili Chrztu świętego umarliśmy razem z Chrystusem dla grzechu i w Nim mamy nowe życie. A skoro umarliśmy w godzinie naszego Chrztu, to co strasznego może nas spotkać? Czy mamy bać się śmierci? Wiara konsekwentna mówi nam, że my żyjemy w Chrystusie, a śmierć ciała jest tylko etapem, który jest konieczny, aby żyć wiecznie. Wróćmy więc raz jeszcze do myśli zawartej na początku. Chrystus Ukrzyżowany jest Zwycięzcą. I choćby po ludzku nastąpiła katastrofa, to Jego krzyż jest znakiem zwycięstwa. Nie musimy się lękać!
Tak żyli Słudzy Boży Ulmowie. Umierając w chwili Chrztu i żyjąc wiarą konsekwentną, nie dali się zastraszyć śmierci. I dlatego ich śmierć jest zwycięstwem, bo w świetle wiary poprowadziła ich do pełni życia.
Czy i ja chcę tak żyć?
Słudzy Boży Rodzino Ulmów – wstawiajcie się za nami!
Ks. Witold Burda specjalnie dla „Niedzieli”
Miłość mocniejsza niż śmierć
Rozmowa z ks. dr. Witoldem Burdą, postulatorem procesu beatyfikacyjnego rodziny Ulmów, dyrektorem Wydziału ds. Kanonizacyjnych Kurii Metropolitalnej w Przemyślu. Z ks. W. Burdą rozmawia Krzysztof Tadej.
– Krzysztof Tadej: Kiedy Wiktoria i Józef Ulmowie zdecydowali się, że będą ukrywali Żydów w swoim domu?
– Ks. Witold Burda: W drugiej połowie 1942 roku. Wówczas do ich domu w Markowej koło Łańcuta zapukali znajomi Żydzi. Błagali o pomoc, chcieli się ukryć. Byli to Żydzi z Markowej i Łańcuta.
Pamiętajmy, że w czasie II wojny światowej Polska była jedynym krajem, w którym za jakąkolwiek pomoc udzieloną Żydom groziła kara śmierci. Niemcy karali śmiercią również tych, którzy wiedzieli o ukrywających się Żydach, ale nie informowali o tym władz okupacyjnych.
Wiktoria i Józef Ulmowie, pomimo biedy i ciągłego zagrożenia życia, zdecydowali się przyjąć do swojego domu 8 Żydów. Byli to: Saul Goldman z czterema synami, których imion nie znamy oraz Lea Didner i Gołda Grünfeld oraz córka prawdopodobnie tej ostatniej o nieznanym imieniu.
Ich decyzja była heroiczna. Tak jak wielu Polaków, do których w czasie wojny pukali Żydzi, stanęli przed wyborem. Z jednej strony widzieli ludzi, których Niemcy pozbawili wszystkich praw, a z drugiej strony wiedzieli, że pomoc może oznaczać ich śmierć. Postawa Ulmów była piękna, sięgająca poza ludzką logikę. Odpowiedzieli na prośbę Żydów miłością, która jest mocniejsza niż strach. To miłość, która jest mocniejsza niż śmierć.
Ulmowie ukrywali ich przez około półtora roku na poddaszu swojego domu. Zginęli za wierność ewangelicznemu przykazaniu miłości bliźniego.
– Wiktoria i Józef Ulmowie zdecydowali się pomóc Żydom narażając własne życie i życie swoich dzieci. Jakimi kierowali się motywami?
– Ich decyzja była w pełni bezinteresowna. Dlaczego tak postąpili? Ulmowie byli przede wszystkim głęboko wierzącymi ludźmi. Zostali wychowani w duchu chrześcijańskiej życzliwości i troski o drugiego człowieka. Jeden ze świadków procesu beatyfikacyjnego opowiadał m.in., że w domu rodzinnym Wiktorii Ulmy (z domu Niemczak) w czasie świąt przygotowywano paczki żywnościowe dla osób potrzebujących. Nikt, kto zwracał się do nich o pomoc, nie odchodził z pustymi rękami. To pokazuje, jak rodzina Wiktorii była wrażliwa i otwarta na potrzeby innych. Życzliwość i chęć czynienia dobra Wiktoria wyniosła właśnie z domu rodzinnego. Tak samo, jak jej mąż Józef.
Drugim elementem, który pozwoli zrozumieć ich heroiczną decyzję, jest codziennie życie małżeńskie i rodzinne. Świadkowie procesu beatyfikacyjnego podkreślali, że Ulmowie byli ludźmi uczciwymi, sumiennymi i odpowiedzialnymi. Pomagali innym i czynili to bez rozgłosu. Mieszkańcy Markowej przychodzili do nich, mówili o problemach i prosili o radę. Codzienne życie było ich drogą do świętości.
Trzeci element, na który chcę zwrócić uwagę, to Biblia należąca do Ulmów. Kiedy po egzekucji znaleziono ją w domu Sług Bożych, natrafiono tam na dwa znamienne podkreślenia na czerwono. Z relacji Władysława Ulmy, brata Józefa wynika, że nikt po śmierci Sług Bożych nigdy nie ingerował i niczego nie dodawał do tej Świętej Księgi. Możemy zatem z dużym prawdopodobieństwem myśleć, że owe podkreślenia autentycznie pochodzą od Sług Bożych. Zaznaczone fragmenty dają nam wyobrażenie o wartościach, jakie małżeństwo Ulmów czerpało z wiary chrześcijańskiej. Pierwsze to podkreślenie tytułu podrozdziału: „Przykazanie miłości. Miłosierny Samarytanin” (por. Łk 10,30-37). Drugie, to podkreślone zdanie z podrozdziału „O chrześcijańskiej powinności”: Albowiem jeślibyście miłowali tylko tych, którzy was miłują, jakążbyście mieli za to zapłatę? (Mt 5,46).
– Ksiądz doktor mówiąc nieraz o Wiktorii i Józefie, używał określenia „Samarytanie z Markowej”.
– Mówiłem tak i często to czynię z racji wspomnianych przed chwilą podkreśleń, znalezionych na kartach Pisma Świętego, należącego do Sług Bożych. Było tak m. in. podczas konferencji naukowej, jaka miała miejsce w 2018 roku w Seminarium Duchownym w Przemyślu. Wówczas znany historyk, prof. Bogdan Musiał, stwierdził: „Samarytanin z ewangelicznej przypowieści, pomagając pobitemu wędrowcy niczym nie ryzykował. A rodzina Ulmów ryzykowała wszystkim i zapłaciła najwyższą cenę”. Po chwili profesor opowiedział o swoim dziadku Janie Musiale, który w czasie wojny znalazł się w podobnej do Rodziny Ulmów sytuacji. Również do jego domu zapukało kilku Żydów błagając o pomoc. Jan Musiał powiedział wówczas do nich: „Dam wam jedzenie, ubranie, jakieś pieniądze. Nie mogę jednak przyjąć was do domu, bo Niemcy mogą rozstrzelać mnie i moją rodzinę”. Profesor Bogdan Musiał spuentował tę opowieść słowami: „Gdyby mój dziadek przyjął wówczas Żydów, mogłoby mnie tutaj dzisiaj nie być”. Takie były wówczas dramatyczne dylematy, z którymi mierzyli się Polacy.
– Czy Wiktoria i Józef Ulmowie byli zamożnymi ludźmi?
– Nie, i to również należy bardzo mocno podkreślić. Dzielili się tym, co mieli, a nie mieli zbyt wiele. Mieszkali w skromnym, dwupokojowym domu. Był to ich tymczasowym dom, który wybudowali z pomocą krewnych. Po ślubie oszczędności przeznaczyli na zakup kilku hektarów na Wołyniu, w Wojsławicach, nieopodal miejscowości Sokal. Tam chcieli się przeprowadzić i wybudować duży dom. Wybuch wojny im to uniemożliwił.
Józef ciężko pracował na roli. Uzyskiwał dodatkowe dochody m. in. z robienia zdjęć. Pasjonował się fotografią. Wielokrotnie mieszkańcy Markowej i okolic zwracali się do niego z prośbą o zrobienie im zdjęcia z różnych okazji, np. chrzest dziecka lub czyjś ślub.
– Czy mieszkańcy Markowej wiedzieli, że Ulmowie ukrywają Żydów?
– Mieszkańcy musieli o tym wiedzieć, bo nie dało się tego ukryć. Te informacje posiadamy m. in. z rozmów z mieszkańcami tej miejscowości. Od momentu, kiedy pojawiło się tam ośmioro Żydów, Ulmowie musieli przecież kupować o wiele więcej niż do tej pory żywności. Część jedzenia dostarczali im krewni. Antoni Ulma, brat Józefa, wielokrotnie mówił: „Józef, nie przechowuj Żydów, bo będą z tego kłopoty”. A Józef odpowiadał: „Nie mogę ich wyrzucić z domu, bo to są również ludzie”. Ta odpowiedź wskazuje, że miał pełną świadomość, co może go spotkać. Dodam, że również w innych domach w Markowej ukrywano podczas wojny około 20 Żydów.
O tym, jakie mogą być konsekwencje takiego postępowania mieszkańcy rozmawiali między sobą. Informacje o karach za pomoc Żydom pojawiały się na słupach i w miejscach publicznych. Poza tym Józef skonstruował sobie odbiornik radiowy. Również i tą drogą okupanci niemieccy przekazywali informacje, jakie kary poniosą ci, którzy będą pomagali Żydom. Tę pełną nienawiści machinę terroru, której celem było zupełne wyniszczeniu narodu żydowskiego w Europie, Niemcy eufemistycznie określali jako „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”.
Warto przywołać tu jeszcze jeden szczegół. W sierpniu 1942 roku jedna z rodzin żydowskich, nazywanych Ryfka, złożona z czterech osób, dzięki pomocy Józefa Ulmy zbudowała kryjówkę, wykopaną w ziemi. Józef Ulma i inni mieszkańcy Markowej przynosili ukrywającym się tam Żydom żywność oraz ubrania. Niestety ktoś doniósł i Niemcy rozstrzelali całą tą rodzinę. Sługa Boży miał zatem pełną świadomość zagrożeń ze strony okupanta niemieckiego. Pomimo to, niedługo potem przyjął pod dach swojego domu 8 Żydów.
– Co wydarzyło się w 24 marca 1944 roku?
– O świcie, około godz. 4. 00 nad ranem, do domu Ulmów wtargnęło kilku niemieckich żandarmów pod dowództwem Eilerta Dieckena. Był on komendantem żandarmerii w Łańcucie. Dom był otoczony przez tzw. granatowych policjantów, którzy mieli pilnować, żeby nikt nie uciekł. Wśród nich był Włodzimierz Leś. Jak wynika z dokumentów Armii Krajowej obwodu łańcuckiego prawdopodobnie to on doniósł Niemcom, że w domu Ulmów ukrywają się Żydzi. Kilka dni wcześniej pojawił się w domu Ulmów pod pozorem zrobienia zdjęcia. Przypuszcza się, że chciał sprawdzić, czy Ulmowie kogoś ukrywają. To jedna z hipotez, dość prawdopodobna, ale nie mamy 100 procentowej pewności, że tak właśnie było.
– Włodzimierz Leś był Polakiem? Współpracował z Niemcami?
– Był Polakiem, miał ukraińskie korzenie. Należał do granatowej policji. Była to formacja podległa Niemcom, złożona w większości z przedwojennych polskich policjantów. Zdarzało się, że w tej formacji byli również policjanci ukraińscy i osoby innej narodowości. Trzeba jednak stanowczo podkreślić, że to funkcjonariusze żandarmerii niemieckiej, na czele z komendantem Dieckenem, bezpośrednio odpowiadają za mord na rodzinie Ulmów. Ci zbrodniarze byli wychowani w duchu antychrześcijańskiej, antyludzkiej, bezbożnej ideologii narodowo–socjalistycznej. Wymowne jest również i to, że komendant Diecken sam osobiście stanął na czele plutonu egzekucyjnego, sam także wybrał funkcjonariuszy, którzy dokonały morderstwa. To on wreszcie wydał rozkaz rozstrzelania Żydów i całej rodziny Ulmów.
– Jak wyglądały te dramatyczne chwile?
– Pierwsi zginęli ukrywający się Żydzi, a dokładnie najpierw Gołda Grünfeld i dwaj synowie Saula Goldmana, rozstrzelani jeszcze we śnie. Następnie śmierć ponieśli pozostali Żydzi, zamordowani na oczach polskich woźniców. Później przed dom Niemcy wyprowadzili Józefa i Wiktorię Ulmów i rozstrzelali ich na oczach dzieci. Wiktoria w chwili śmierci była w zaawansowanej ciąży.
Po kilkuminowej naradzie zastrzelono również dzieci. Zostali zamordowani: 8 – letnia Staś, 6 – letnia Basia, 5 – letni Władziu, 4 – letni Franiu, 3 – letni Antoś i półtoraroczna Marysia. I tak, w krótkim czasie, z rąk bezwzględnych oprawców poniosło śmierć 17 niewinnych osób.
Później wezwano sołtysa Markowej, Teofila Kilara. Niemcy zażądali, żeby zorganizował kilku mężczyzn do wykopania dołu i zakopania ciał. Wstrząśnięty widokiem zamordowanych bestialsko Ulmów i Żydów sołtys, w miejscu kaźni pytał: „Dlaczego rozstrzelaliście dzieci?”. Komendant Eilert Diecken odparł: „Aby wioska nie miała z nimi kłopotów”. Jego słowa prawdopodobnie odnoszą się do tego, żeby mieszkańcy wioski nie mieli kłopotów z wychowaniem tych dzieci. To jeden z wielu wymownych szczegółów świadczących o niewyobrażalnym bestialstwie, o antyludzkim, demonicznym wręcz zachowaniu oprawców. To nieprawdopodobne wynaturzenie funkcjonariuszy niemieckich, sposób, w jaki traktowali ludzi, było jawnym zaprzeczeniem chrześcijańskiej wizji stworzenia człowieka, według której każdy człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Pana Boga. I ma z tego z tego tytułu niezbywalną godność.
– Czy ktoś widział tę przerażającą zbrodnię oprócz samych uczestników tych zdarzeń?
– Świadkami mordu byli również polscy woźnice. Przed wyruszeniem do domu Ulmów Niemcy nakazali im przewieźć żandarmów wraz z policjantami granatowymi z Łańcuta. Wśród woźniców był Edward Nawojski. Po wojnie zeznał, że jeden z morderców, Joseph Kokott, krzyczał do woźniców: „Patrzcie jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów”.
Świadek mordu takimi oto słowami opisał dramat, jaki rozegrał się w domostwie Rodziny Ulmów: „Na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lament ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice już byli rozstrzelani. Wszystko to robiło wstrząsający widok”.
W czasie procesu beatyfikacyjnego jedna z osób przekazała pewną informację, o której powiedzieli jej dziadkowie: „Podobno niedaleko miejsca zbrodni znajdowali się młodzi chłopcy. Gdy rozległy się pierwsze strzały, wyszli na drzewa i z dali zobaczyli m.in., że Wiktora próbowała uciekać z miejsca kaźni”. Czy w nie taki sposób zachowują się mamy, które do końca chcą bronić swoich dzieci?
Po dokonaniu mordu Niemcy ograbili gospodarstwo Ulmów. Tak jak wspomniałem wezwali kilku mężczyzn, żeby zakopali zwłoki. Do jednego dołu wrzucono ciała Żydów, do drugiego rodzinę Ulmów. Kilku mężczyzn, mieszkańców Markowej, a wśród nich Franciszek Szylar, kilka dni później pomimo surowego zakazu Niemców, w nocy odkopało grób Ulmów i pochowało ich ciała w trumnach, które potajemnie przygotował Szylar.
– Czy to prawda, że podczas tych dramatycznych wydarzeń, przed rozstrzelaniem, Wiktoria Ulma zaczęła rodzić swoje dziecko?
– Nie można dokładne określenie momentu, kiedy zaczął się poród. Rzeczywiście, możemy w różnych opracowaniach spotkać takie przypuszczenie. Konsultowałem tę sprawę z lekarzami z zakresu ginekologii. Medycyna zna też fenomen tzw. porodu trumienkowego, który polega na tym, że gdy umiera mama, dziecko samo próbuje przyjść na świat, próbuje wydostać się z jeszcze ciepłych narządów rodnych mamy. Wiemy, że Franciszek Szylar po rozkopaniu grobu zobaczył wysunięta główkę i pierś dziecka z narządów rodnych Wiktorii Ulmy.
– Czy po wojnie któryś ze zbrodniarzy został skazany?
– Tylko jeden, a był nim żandarm niemiecki czeskiego pochodzenia Joseph Kokott. Słynął z brutalności i bezwzględności wobec Polaków i Żydów w Łańcucie i okolicach. Został aresztowany w 1957 roku w Czechosłowacji. Przewieziono go do Rzeszowa, gdzie rozpoczął się jego proces. Jeden z polskich woźniców zeznał, że Kokott sam osobiście rozstrzelał trójkę lub czwórkę dzieci Wiktorii i Józefa Ulmów. Już wcześniej był znany w Łańcucie i okolicach z bestialskich czynów. Jedna z pań – Eda Fenik, która po wojnie wyjechała do Izraela i tam dowiedziała się o procesie żandarma Kokotta, określiła go jako „diabła”. W czasie wojny w Łańcucie krążyła opinia, że w 1943 roku Kokott zaprosił dwóch żandarmów niemieckich do restauracji, żeby świętować razem z nimi 400. ofiarę zastrzelona przez niego.
Kokott został skazany na karę śmierci przez Sąd Wojewódzki w Rzeszowie. Nie przyznał się do winy. Mówił, że był w czasie II wojny światowej młodym człowiekiem i musiał słuchać rozkazów. Warto też dodać, że odwoływał się od wyroków. Komunistyczny sądy odpowiadały, że jest oskarżony o mordowanie niewinnej ludności pochodzenia polskiego i żydowskiego. Przypominano, że mordując ludzi kierował się nie tylko nienawiścią do narodowości osób, które zabijał, ale i z racji wyznawanej przez nich religii. W końcu skrócono mu karę więzienia do 25 lat. Zmarł w szpitalu więziennym w Bytomiu w 1980 roku.
– Wiktoria i Józef Ulmowie, a także ich dzieci będą beatyfikowani. Czego uczy nas dzisiaj postawa Wiktorii i Józefa Ulmów i ich dzieci? Jak powinniśmy ich naśladować? I na czym polega ich świętość?
– Życie i postawa rodziny Ulmów może być dla nas są przykładem, jak być prawdziwym i dojrzałem chrześcijaninem. To przykład pięknie kochających się małżonków, którzy życie budowali na fundamencie wiary. Oni są znakiem miłości małżeńskiej, której celem jest przekazywanie życia. Niezwykła otwartość na dar potomstwa, to przykład dla współcześnie żyjących ludzi. I przykład dla rodziców jak wychowywać dzieci. Świadkowie życia Ulmów mówili, że każde dziecko było zadbane, pomimo skromnych środków materialnych, jakie mieli rodzice. Każde dziecko było otoczone miłością i bardzo dobrze, mądrze i odpowiedzialnie wychowywane.
Wiktoria i Józefa Ulmowie oraz ich dzieci ponieśli śmierć z powodu nienawiści do wiary. Do procesu beatyfikacyjnego włączono także nienarodzone dziecko. Ta decyzja spowodowała, że proces beatyfikacyjny był unikatowym w historii Kościoła katolickiego. Ta decyzja ma istotne przesłanie dla współczesnego człowieka. W niej zawarta jest prawda, której zawsze broni Kościół katolicki. Prawda o świętości ludzkiego życia od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci.
Cała ta historia jest również wezwaniem do szacunku wobec wszystkich ludzi bez względu na pochodzenie. Decyzja o pomocy dla prześladowanych Żydów potwierdza tezę o tym, że aby być zdolnym do niezwykłego poświęcenia nie wystarczy współczucie dla innych. Trzeba wszystko zakorzenić w głębszym fundamencie, w szczerej miłości do Boga i Ewangelii. A taka heroiczna postawa zaczyna się w rodzinie.
Kolejny element ich życia, które jest aktualny również dzisiaj, to wierność Panu Bogu do końca. Dzisiejszy człowiek ma problem: iść za głosem świata, czy Ewangelii? Rodzina Ulmów uczy nas, jak walczyć ze złem tego świata. A to zło jest cały czas widoczne np. w toczącej się wojnie w Ukrainie. Temu złu należy stawiać czoła. Wiktoria i Józef uczą zażyłości z Bogiem i głęboko budowanej z Nim relacji aż do przelania krwi.
Ich życie namacalnie potwierdza, że żaden dobry czyn nigdy nie będzie zapomniany. Czyńmy dobro wobec wszystkich. Bez względu na to, czy ktoś w danym momencie swojego życia jest blisko czy daleko Pana Boga i Kościoła. Czyńmy dobro wszystkim. To droga życia, która przekracza ludzką logikę i granicę śmierci.
Święci mają swój czas – o beatyfikacji Ulmów
W niedzielę 10 września br. w Markowej na Podkarpaciu odbyła się beatyfikacja dziewięcioosobowej rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów zamordowanych w marcu 1944 roku za pomoc Żydom. Wraz z kard. Marcello Semeraro, prefektem Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, Mszę Św. koncelebrować będzie blisko 1000 kapłanów oraz 80 kardynałów i biskupów z Polski i zagranicy. Chęć udziału w uroczystości zgłosiło ponad 32 tysiące wiernych. Obecny będzie też m.in. Naczelny Rabin Polski.
Wiktoria i Józef Ulmowie to pierwsze polskie małżeństwo, które będzie beatyfikowane. Ulmowie to również pierwsze małżeństwo w historii Kościoła, które będzie beatyfikowane z siedmiorgiem dzieci, w tym jednym nienarodzonym.
„Uwagę przykuwa bezprecedensowa decyzja beatyfikacji nienarodzonego dziecka. Zaistniała sytuacja przypomina biblijny opis męczeństwa świętych Młodzianków, czyli niemowląt w Betlejem, które Herod kazał zabić” – podkreślił cytowany w komunikacie prasowym ks. prof. Marek Chmielewski z Katedry Duchowości Systematycznej i Praktycznej KUL.
Błogosławionymi zostaną ogłoszeni Józef i Wiktoria Ulmowie oraz ich dzieci: Stanisława, Barbara, Władysław, Franciszek, Antoni, Maria oraz Nienarodzone. Tą beatyfikacją, określaną jako „pod wieloma względami bezprecedensową”, żyje niemal cały świat.
Do Markowej – wsi liczącej około 4 tys. mieszkańców – na beatyfikację 10 IX br. przybędzie około 30 tys. osób. Jeśli wziąć pod uwagę transmisje telewizyjne, radiowe oraz internetowe, a także obecność najwyższych władz państwowych z Prezydentem RP, naczelnym Rabinem Polski i wysoką delegacją z Izraela, to beatyfikacji Rodziny Ulmów rzeczywiście będzie wydarzeniem wyjątkowym.
„W momencie akcji egzekucyjnej Wiktoria Ulma była w wysokiej ciąży. Oprawcy zamordowali wszystkich, bez względu na dzieci, także to, noszone pod sercem kobiety. Przyjęło się o nim mówić jako o nienarodzonym, choć de facto w chwili zastrzelenia Wiktorii, akcja porodowa już się zaczęła” – podano w komunikacie.
„Uwagę przykuwa bezprecedensowa decyzja Kościoła o beatyfikacji nienarodzonego dziecka. Zaistniała sytuacja przypomina biblijny opis męczeństwa świętych Młodzianków, czyli niemowląt w Betlejem, które Herod kazał zabić w nadziei, że wśród nich znajdzie się Nowonarodzony Mesjasz, uznawany przez niego za groźnego konkurenta. Wprawdzie dziecko Ulmów nie zostało ochrzczone, ale jego moralna świętość jest oczywista” – tłumaczył ks. prof. Chmielewski.
Teolog wyjaśnił, że skoro starsze rodzeństwo było ochrzczone i wychowane w duchu głęboko katolickim, to z pewnością mające się niebawem urodzić dziecko, także uczestniczyłoby w żywej wierze swoich rodziców. Ma to związek z tzw. chrztem krwi, poprzez który osoby jeszcze formalnie nieochrzczone, ale już będące na drodze wiary, ponosząc z tego tytułu śmierć, dostępują chwały nieba.
Z relacji świadków, zebranych dokumentów źródłowych wynika, że rodzina Ulmów nie należała do przeciętnych. Józef był rolnikiem, właścicielem kilkuhektarowego gospodarstwa, hodował jedwabniki, prowadził pasiekę. Udzielał się społecznie, miał zmysł wynalazcy. Jego pasją była fotografia – dokumentował życie mieszkańców wsi, ale i swojej rodziny. Zaangażowanie społeczne odznaczało również Wiktorię, która uczęszczała na kurs na Uniwersytecie Ludowym w sąsiedniej miejscowości, a nawet grała role w teatrze amatorskim. To jednak nie tylko zaangażowanie w działalność obywatelską łączyło małżonków. Obydwoje byli głębokiej wiary. Dziś mówi się o nich jako o „Samarytanach z Markowej”.
„Ulmowie są doskonałym przykładem, jak powinno wyglądać życie polskich rodzin. Wyniesienie do chwały ołtarzy nienarodzonego dziecka wskazuje na wartość życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Nienarodzone dziecko Ulmów stanie się patronem wszystkich nienarodzonych dzieci, zarówno poronionych, jak i abortowanych, a także orędownikiem u Boga dla wszystkich matek cierpiących na syndrom poaborcyjny. Z punktu widzenia społecznego, beatyfikacja może prowadzić do budowania i wzmocnienia pojednania oraz braterstwa pomiędzy chrześcijanami i Żydami jako +starszymi braćmi w wierze+ oraz odkrywania, a przede wszystkim utrwalenia wobec świata prawdy historycznej o zbrodniczej działalności hitlerowskich Niemiec wobec narodu polskiego i żydowskiego. Morderstwa Ulmów nie dokonali, bowiem jacyś bliżej nieokreśleni naziści, ale konkretni funkcjonariusze hitlerowskich Niemiec, dobrze znani z imienia i nazwiska” – przekazano w komunikacie. (PAP)
Kto wydał Ulmów i Goldmanów? – wiele pytań bez odpowiedzi
Nie ma pewnych dowodów na to, że to Włodzimierz Leś, granatowy policjant z Łańcuta doniósł Niemcom, że w domu Ulmów ukrywają się Żydzi, są natomiast dowody na jego liczne związki z całą sprawą – mówi dr Marcin Chorązki, główny historyk Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej i pracownik krakowskiego IPN. Dziewięcioosobowa rodzina Ulmów oraz siedmioro ukrywających się u nich Żydów z rodziny Goldmanów zamordowanych zostało przez Niemców 24 marca 1944 r. Wyrok śmierci na Włodzimierzu Lesiu wydany przez Polskie Państwo Podziemne wykonany został 10 września 1944 r. 10 września br. w Markowej odbędzie się beatyfikacja Rodziny Ulmów.
Kto wydał Niemcom Ulmów i ukrywających się u nich Żydów doprowadzając do okrutnej zbrodni? Czy działał świadomie? Czy zdawał sobie sprawę z możliwych konsekwencji? – to dziś pytania, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Wiele świadectw wiąże jednak tragedię, która rozegrała się 24 marca w Markowej z osobą Włodzimierza Lesia, który znał Goldmanów, wiedział, że ukrywają się u Ulmów i mógł mieć motyw, by tę wiedze przekazać.
Kim był Włodzimierz Leś? Pochodził z Białej pod Tyczynem k. Rzeszowa. Jego dziadkowie przybyli na Rzeszowszczyznę z Galicji Wschodniej. Włodzimierz, syn Aleksego urodził się 6 listopada 1892 r. Był wyznania greckokatolickiego, dlatego niektórzy uważali go za Ukraińca. W 1929 r. ożenił się w Łańcucie. Mieszkał na przedmieściach tego miasta, nieopodal żydowskiej rodziny Goldmanów, zwanych Szallami, z którymi utrzymywał bliskie kontakty. Przed wojną był funkcjonariuszem Policji Państwowej. W czasie okupacji służył jako policjant granatowy, m.in. w Wierzchosławicach a następnie w Łańcucie.
To właśnie Włodzimierz Leś początkowo pomagał Goldmanom ukrywać się – w zamian za wsparcie finansowe. Żydowscy sąsiedzi mieli też pozostawić w jego rękach znaczną część swego majątku. Gdy jednak okazało się, że ukrywanie Żydów realnie grozi śmiercią, Leś odmówił dalszej pomocy. Goldmanowie ( 60-letni Saul oraz jego czterech synów w wieku od ok. 20 do 30 lat) musieli poszukać sobie innego schronienia.
Tak trafili do Rodziny Ulmów w Markowej, gdzie zresztą mieszkali ich krewni. (Część tych krewnych, córki i wnuczka Chaima Goldmana z Markowej również ukrywały się u Ulmów i zostały zamordowane 24 marca 1944 r.). Problemem jednak było pozostawione u Lesia mienie. Goldmanowie potrzebowali środków do życia i usiłowali je odzyskać. Choć dla osób ukrywających się musiało to być niezwykle trudne, próbowali nachodzić Lesia, domagając się swojej własności lub jakiejś rekompensaty.
Jak pisze dr Mateusz Szpytma, badacz zbrodni w Markowej, współtwórca Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej i zastępca prezesa IPN, „zachowane dokumenty konspiracyjnej Ludowej Straży Bezpieczeństwa sugerują, iż w obawie utraty żydowskiego majątku Leś zdradził kolegom z niemieckiej żandarmerii kryjówkę Goldmanów.” (Mateusz Szpytma, „Sprawiedliwi i ich świat”, Kraków 2015). – Inny możliwy motyw jego działania mógłby się wiązać z pracą w granatowej policji i chęcią „wykazania się” na podlegającym mu terenie – wskazuje dr Marcin Chorązki.
Czy Leś wiedział o miejscu schronienia Żydów? Wiele wskazuje na to, że tak. Mógł się o nim dowiedzieć jeszcze od samych Goldmanów, gdy stosunki z nimi wydawały się przyjazne, mógł tę informację uzyskać od konfidentów. Ostatecznie natomiast przekonał się o tym, gdzie mieszkają Goldmanowie, gdy sam udał się do Ulmów z prośbą by Józef Ulma, który zajmował się fotografią, zrobił mu zdjęcie. (Goldmanowie pracowali razem z Ulmami i w obrębie domu można było zauważyć ich obecność).
Warto dodać, że Włodzimierz Leś nie był z pewnością jedyną osobą, która wiedziała o tym, że u Ulmów mieszkają Żydzi. Zwracał uwagę fakt, że rodzina zakupywała duże ilości pożywienia oraz, że sprzedawała duże ilości garbowanych skór (zajmował się tym Józef Ulma wraz Goldmanami, by uzyskać pieniądze na życie). Konspiracji nie ułatwiały też częste wizyty w domu różnych osób, które przychodziły robić sobie zdjęcia do kenkart.
W 2004 r. w rozmowie z dr Mateuszem Szpytmą Helena Płonka, pasierbica Lesia potwierdziła informacje nt. znajomości Lesia z Goldmanami oraz na temat prób odzyskania przez Żydów ich dóbr. Potwierdziła też jego udział w ekspedycji pacyfikacyjnej 24 marca 1944 r., gdy doszło do morderstwa na Ulmach i Goldmanach. Wyraziła jednocześnie opinię, że „ojczym był tak dobrym człowiekiem” , iż nie mógł wydać Goldmanów Niemcom. Dr Szpytma w swojej książce informuje też, że kilka lat po tej rozmowie otrzymał anonim podpisany przez „Rodzinę Lesia”, w którym stwierdzono, że Leś wygadał się przypadkiem Niemcom o miejscu ukrywania się Żydów i miał bardzo tego żałować.
Wiemy, że śledztwo w sprawie zbrodni w Markowej prowadziło Polskie Państwo Podziemne. Wiemy też, że w związku z tym 10 września 1944 r. wykonano wyrok na Włodzimierzu Lesiu, który zastrzelony został przez członków konspiracji ludowej w Łańcucie.
– Nie jesteśmy w stanie na obecnym etapie badań kategorycznie stwierdzić, że Włodzimierz Leś był jedyną osoba, która mogła przekazać informacje niemieckiej żandarmerii o ukrywających się Żydach. Brakuje źródeł – podkreśla dr Chorązki. – To, że Polskie Państwo Podziemne wydało wyrok, który został wykonany na Włodzimierzu Lesiu świadczy o tym, że na pewno prowadziło śledztwo w tej sprawie i próbowało wyjaśnić, w jakich okolicznościach doszło do tej zbrodni. Włodzimierz Leś był podejrzewany z kilku powodów – dodaje. Zwraca jednak uwagę na okoliczności w jakich musiały zapadać wyroki Państwa Podziemnego, w tym m.in. na ryzyko związane z niewykonaniem takiego wyroku (potencjalny donosiciel mógł zaszkodzić wielu kolejnym ofiarom). Jak stwierdza, trzeba było czasem podejmować decyzję nawet, gdy miało się do dyspozycji jedynie poszlaki.
– Nie przetrwały materiały śledcze Polskiego Państwa Podziemnego i sądu, który badał te sprawę. Część materiałów, które informują o tym, jak wyglądały relacje społeczne i struktura konspiracyjna, zachowała się w Archiwum Państwowym w Przemyślu w zbiorach Stanisława Kojdra lokalnego dziejopisarza z Łańcuta i Przeworska. Bezpośrednich świadków zbrodni pozostało już bardzo niewielu a ci, którzy żyją, byli wtedy dziećmi. Widzimy, jak wiele informacji brakuje, widzimy, jak wielu nie jesteśmy już w stanie odtworzyć. Nie jesteśmy m.in. w stanie do końca ustalić sekwencji wydarzeń związanych ze zbrodnią – stwierdza dr Chorązki.
– Nie ma udowodnionej winy, nie ma donosu, nie ma meldunku policji niemieckiej, że to Włodzimierz Leś przekazał informację o Ulmach i Goldmanach – podkreśla historyk. – Natomiast to Leś jest jedyną osoba, która jest kojarzona zarówno z pobytem u Ulmów w celu zrobienia zdjęcia, jak i ze znajomością z Goldmanami a także pewną formą relacji majątkowych z nimi, choć jest to trudne do zweryfikowania – dodaje.
– Mamy bardzo dużo znaków zapytania i dużo informacji powtarzanych jako informacje usłyszane – zaznacza badacz. Zwraca uwagę na naturalny brak obiektywizmu w relacjach nt. Lesia ze strony jego bliskich. Jego zdaniem, nie można jednak również wykluczyć pewnych uprzedzeń w relacjach nt. policjanta ze strony osób, które uważały go za Ukraińca, zwłaszcza w kontekście ówczesnych relacji między Polakami, Ukraińcami i Niemcami.
Ks. dr Bar: w domu Ulmów nie było krzyków i przekleństw, była atmosfera radości
Tam nie było krzyków, przekleństw, nie było podniesionego głosu. Była atmosfera spokoju i radości – powiedział w rozmowie z KAI ks. dr Józef Bar, delegat biskupi w procesie beatyfikacyjnym rodziny Ulmów. W jego ocenie, na pewno pojawiła się u nich „pokusa, żeby w jakimś momencie powiedzieć Żydom: idźcie do innego domu”, jednak nie ulegli tej myśli. Duchowny odnosi się do również do wątpliwości, czy Józef Ulma miał prawo narażać życie całej swojej rodziny, ratując Żydów.
Paweł Bugira (KAI): Jaka jest rola delegata biskupiego w procesie beatyfikacyjnym?
Ks. dr Józef Bar: – Zadaniem delegata jest przesłuchać świadków i zebrać wszystkie dowody. Bo proces beatyfikacyjny ma formę procesu sądowego z zachowaniem wszystkich procedur. Sędzią jest biskup diecezji, ale z racji na to, że osobiście nie jest w stanie nadzorować wszystkich spraw, wyznacza swojego delegata. W tym procesie abp Józef Michalik, ówczesny metropolita przemyski, delegował mnie. Delegat współpracuje z postulatorem, którym – na etapie diecezjalnym – był ks. Stanisław Jamrozek, dzisiejszy biskup pomocniczy.
KAI: Czy przesłuchiwane były osoby, które były naocznymi świadkami życia Ulmów?
– Tak. Zeznawał m.in. Władysław Ulma – najmłodszy brat Józefa i pani Stanisława Kuźniar, która zmarła w tym roku w wieku 100 lat. Jej mama zmarła, kiedy ona miała 4 lata i ojciec ożenił się ponownie z siostrą Wiktorii Ulmy. To był jeden z kluczowych świadków, ponieważ ona od środka widziała życie tej rodziny, przez wiele tygodni była domownikiem Ulmów.
O atmosferze tego domu, o ich zwyczajach i wierze potrafiła bardzo dużo powiedzieć. Z kolei Władysław Ulma był najmłodszym bratem Józefa i miał z nim bardzo bliskie, braterskie relacje i również dużo wniósł do procesu.
Oczywiście naocznych świadków samej zbrodni nie było. Natomiast wydobyłem z IPN-u dokumenty z procesu Josefa Kokota – jednego z żandarmów, który brał udział w morderstwie. W tej dokumentacji znalazły się zeznania wielu bardzo ważnych świadków dla procesu beatyfikacyjnego. Jednym z nich był woźnica z Kraczkowej, którego żandarmi zabrali i kazali zawieźć się do Markowej.
KAI: Jak wyglądała praca trybunału biskupiego, któremu Ksiądz przewodził?
– Praktycznie wszyscy świadkowie to mieszkańcy Markowej, dlatego – ze względu na ich wygodę – zdecydowałem, żeby przesłuchania miały miejsce w Markowej w kancelarii parafialnej. Zeznawało kilkanaście osób. Zeznania zostały zaprotokołowane i skopiowane. Oryginał został zdeponowany w archiwum Kurii Metropolitalnej w Przemyślu, a kopie wysłane do Rzymu za pośrednictwem diecezji pelplińskiej, która wówczas prowadziła proces większej grupy męczenników II wojny światowej. Rodzina Ulmów była w tym gronie, dopiero w 2017 r. została wyłączona do odrębnego procesu.
Kandydatów do beatyfikacji było więcej, ale niektórzy nie przeszli weryfikacji wstępnej. Żeby rozpocząć proces beatyfikacyjny, musi być spełnione kilka warunków. Pierwszy to przekonanie ludzi o świętości kandydatów, drugi to życie świadczące o zakorzenieniu w wierze. W przypadku męczenników, trzeba ponadto udowodnić, że śmierć nastąpiła w obronie wiary lub wartości chrześcijańskich. Na przykład jeden z księży został aresztowany za to, że pomagał przerzucać żołnierzy przez granicę. W tym przypadku możemy mówić o patriotyzmie, ale brakuje elementu religijnego.
KAI: Jak ludzie zareagowali na informację, że rodzina Ulmów ma być beatyfikowana?
– W samej Markowej rodzin przechowujących Żydów było wiele. Akurat na Ulmów trafiło, że zostali wydani. Mieszkańcy Markowej patrzyli na nich jak na swojaków. Potwierdzali, że byli uczciwi, szlachetni, pomocni. Józef rozpowszechniał nowe warzywa i drzewa owocowe, robił zdjęcia, był bardzo uczynny i bezinteresowny. Nikt początkowo nie patrzył na nich w kategorii świętości. Dopiero stopniowo rosło przekonanie o heroiczności ich życia i śmierci. Ono stopniowo dojrzewało i w końcu dojrzało do tej chwili, kiedy zostali włączeni do procesu beatyfikacyjnego.
KAI: Czy ktoś z zeznających rzucił cień, poddał w wątpliwość opinię o świętości Ulmów?
– W procesie pojawiły się świadectwa mówiące o tym, że Ulma był przestrzegany przez sąsiadów i znajomych, wręcz upominany, że nie powinien narażać się w ten sposób, nie powinien narażać rodziny. Tego typu głosy się pojawiały. Natomiast on mówił: ja ich nie mogę wyrzucić z domu, to też są ludzie.
Jestem przekonany, że pojawiła się taka pokusa, myśl, żeby w jakimś momencie powiedzieć Żydom: idźcie do innego domu. I to nie tylko z powodu groźby ujawnienia tego faktu, ale spadał na nich ciężar utrzymania kilku osób, którzy przecież potrzebują coś jeść. Ulmowa chodziła do sklepu i budziła zdziwienie, że tyle towaru bierze do domu, gdzie są tylko malutkie dzieci. Potem pewnie się wszyscy domyślali z jakiego powodu tak robiła. Ci, którzy przestrzegali Ulmę, nie uważali, że on źle robi, tylko, że jest to zbyt niebezpieczne.
KAI: Do dzisiaj pojawiają się głosy, uznające decyzję Józefa za – delikatnie rzecz ujmując – nierozważną.
– Zadecydować o swoim życiu jest łatwiej. Ale o życiu małżonki – nawet w uzgodnieniu z nią – a także dzieci – to już budzi wątpliwości. Trudno je rozwiać człowiekowi, który zanurzony jest tylko w doczesności. Ulmowie patrzyli przez pryzmat innej rzeczywistości i ten wymiar musi być brany pod uwagę, gdy rozmawiamy o oddaniu życia za obcych ludzi. Jestem przekonany, że tamtego heroicznego czynu nie da się zrozumieć, czy nawet usprawiedliwić; nie da się nawet o nim sensownie rozmawiać bez odrobiny wiary, która widzi głębiej, dalej i więcej. Bez wiary, która widzi inną perspektywę życia, bez tego rozumienia doczesności, która jest zapoczątkowaniem życia w wieczności nie da się zrozumieć decyzji Ulmów. Myślę, że bez wiary trudno jest dyskutować o męczeństwie rodziny Ulmów. Tylko w kontekście wiary można ich zrozumieć.
KAI: Jaki obraz rodziny Ulmów wyłania się z zebranych zeznań?
– W tej zwykłej rodzinie z Podkarpacia uderzają dwie sprawy. Po pierwsze Józef był człowiekiem niezwykle zdolnym. Gdyby żył dziś, niewątpliwie byłby genialnym wynalazcą. Ja nawet badałem w Urzędzie Patentowym Rzeczypospolitej Polskiej, czy on nie opatentował jakichś swoich wynalazków. Nie stwierdzono żadnego śladu patentów Józefa Ulmy, ale on miał swoje wynalazki.
Sam skonstruował i własnoręcznie wykonał radioodbiornik, dwa aparaty fotograficzne, elektrownię wiatrową, dzięki której miał własny prąd z wiatraka. Promował nowe formy gospodarowania, wprowadzał nowe uprawy, udostępniał sadzonki i nasiona. Uprawiał morwę i hodował jedwabniki, których kokony jedwabne sprzedawał, wysyłając pod Warszawę. To był swoistego rodzaju geniusz. Pamiętajmy, że był człowiekiem prostym, skończył cztery klasy szkoły powszechnej. Później dwa lata, a właściwie dwie zimy, bo uczono się tylko zimą, uczęszczał do szkoły rolniczej w Pilźnie. To było całe jego wykształcenie. Ale miał ogromną bibliotekę. On i Wiktoria dużo czytali i potem przekazywali tę wiedzę, na ile to było możliwe, dzieciom.
Byli to ludzie prości, ale pod pewnym względem niezwykli; zaangażowani w życiu społecznym i gospodarczym. Józef udzielał się w tworzenie mleczarni, czy spółdzielni. Był to też pewien sposób na przełamanie monopolu, jaki w handlu mieli w tamtym czasie Żydzi. Ale to nie był antysemityzm, to nie była walka z Żydami! To była troska o równowagę gospodarczą. A o tym, że Ulma nie był antysemitą, najbardziej świadczy fakt, że przyjął pod swój dach Żydów.
Druga rzecz, która zwraca uwagę to to, że ich czyn był absolutnie bezinteresowny. Nie było w tym wyrachowania. Zresztą z innych źródeł wiemy, że ci Żydzi zostali wcześniej obrabowani. Ten czyn wynikał z ich wiary; nawet nie z pobudek humanitarnych, ale z wiary. Wiara Ulmów była przemyślana, głęboka i rodząca czyny.
KAI: Co wiemy o Ulmach z czasów przed zawarciem przez nich małżeństwa?
– Józef był bardzo zaangażowany w różnego rodzaju stowarzyszenia, był między innymi sekretarzem i bibliotekarzem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Można by żartobliwie powiedzieć, że tak bardzo był zaangażowany w to życie społeczne, że miał mało czasu na znalezienie towarzyszki życia, bo założył rodzinę stosunkowo późno. Społecznicy bardzo często zakładają rodziny później, bo są bardzo zaangażowani w te bieżące sprawy.
Wiktoria może się jakoś nie wyróżniała na tle swoich rówieśniczek, natomiast jako matka okazała się kobietą serdeczną, mądrą; bardzo dobrze prowadziła wychowanie dzieci. Pani Stanisława Kuźniar wspominała, że tworzyła bardzo ciepłą atmosferę w domu. Tam nie było krzyków, przekleństw, nie było podniesionego głosu. Była atmosfera spokoju i radości. A najczęściej jest tak, że atmosferę domu tworzy bardziej matka niż ojciec.
KAI: Jakich owoców się Ksiądz spodziewa po beatyfikacji rodziny Ulmów?
– Tertulian powiedział, że krew męczenników jest posiewem chrześcijan. I mam głębokie przekonanie, że męczeństwo Ulmów będzie też takim nowym zasiewem wiary w sercach Polaków, że użyźni wiarę w naszym narodzie, że ją pogłębi. To wydarzenie musi pobudzać do refleksji. Fakt beatyfikacji ukazuje ich bezinteresowność, zakorzenienie w wierze, autentyzm ich wiary. Jestem przekonany, że wiara w naszym narodzie – w jakiejś mierze – zostanie pogłębiona. I sprawdzi się to, co mówił Tertulian.
Szefowa KPRP: chcemy o rodzinie Ulmów opowiadać Polsce i światu
Chcemy o rodzinie Ulmów opowiadać Polsce i światu – powiedziała szefowa Kancelarii Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej oraz sekretarz Komitetu Prezydenta RP ds. Obchodów Towarzyszących Beatyfikacji Rodziny Ulmów Grażyna Ignaczak-Bandych.
W Belwederze rozpoczęła się konferencja „Niemiecki mord na Ulmach. Represje za pomoc ludności żydowskiej w kontekście realiów czasu Zagłady”. Wydarzenie jest organizowane przez Kancelarię Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej oraz Instytut Pamięci Narodowej.
„Od początku pan prezydent jest bardzo związany z historią rodziny Ulmów. Z jego inicjatwy powstał komitet, który obejmie te uroczystości swoimi działaniami towarzyszącymi. Z jego inicjatwy ustanowiono Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów. Pod jego patronatem prowadzimy wszystkie działania.
Chcemy o rodzinie Ulmów opowiadać Polsce i światu. Ta rodzina jest niezwykła. Trzeba tak działać, aby ta wiedza była nie tylko wiedzą akademicką, ale była także powodem dumy wszystkich Polaków” – powiedziała sekretarz Komitetu Prezydenta RP ds. Obchodów Towarzyszących Beatyfikacji Rodziny Ulmów Grażyna Ignaczak-Bandych.
„Zastanawiam się, kim był byłby Józef Ulma po wojnie? Kim byłaby Wiktoria Ulma po wojnie? Kim byliby tak utalentowani i zaangażowani ludzie? kim byłyby ich dzieci? W czasach plastikowych bohaterów i wirtualnych idoli, to jest prawdziwa opowieść o prawdziwych bohaterach” – wskazała.
Grażyna Ignaczak-Bandych zapowiedziała szereg inicjatyw upamiętniających beatyfikację rodziny Ulmów i uroczystości religijne – sześć filmów, dwie sztuki teatralne, cztery wystawy, liczne koncerty, konferencja naukowe i działania edukacyjne w Polsce i na świecie.
Józef i Wiktoria Ulmowie mieszkali we wsi Markowa w przedwojennym województwie lwowskim, obecnie podkarpackim. Wiosną 1944 r. Ulmowie zostali zadenuncjowani, prawdopodobnie przez granatowego policjanta, że ukrywają Żydów. Niemieccy żandarmi z posterunku w Łańcucie 24 marca 1944 r. dokonali masakry w domu Ulmów. Najpierw zginęli Żydzi. Wśród nich dwie córki sąsiadów Ulmów – Goldmanów: Golda (Genia) Gruenfeld oraz Lea Didner wraz ze swoim małym dzieckiem. Zamordowano także trzech braci Szallów, ich 70-letniego ojca Saula Szalla oraz kolejnego mężczyznę z rodziny Szallów. Następnie na oczach dzieci Ulmów rozstrzelano Józefa i jego żonę Wiktorię, która byłą w siódmym miesiącu ciąży. Na końcu zabito dzieci – ośmioletnią Stanisławę, sześcioletnią Barbarę, pięcioletniego Władysława, czteroletniego Franciszka, trzyletniego Antoniego i półtoraroczną Marię. W masakrze zginęło 16 osób, w tym kobieta w zaawansowanej ciąży.
W 1995 r. Wiktoria i Józef Ulmowie zostali uhonorowani przez Yad Vashem pośmiertnie tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata a w 2010 r. przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2016 r. otwarto w Markowej Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Rodziny Ulmów a od 2018 roku na wniosek prezydenta RP Andrzeja Dudy obchodzony jest ustawiony przez Sejm i Senat RP Narodowy Dzień Pamięci Polaków Ratujących Żydów pod okupacją niemiecką.
Papież Franciszek 17 grudnia 2022 r. podjął decyzję o beatyfikacji rodziny Ulmów. Beatyfikacja odbyła się 10 września w Markowej.(PAP)
Autorzy: Maciej Replewicz, Anna Kruszyńska